Woody Allen - Bóg w Osterwie [Trebron]
Pomieszanie z poplątaniem czyli co istnieje naprawdę?
Po raz kolejny mam przyjemność napisać kilka słów na blog mojego dobrego kolegi za co na wstępie serdecznie dziękuje. W piątkowy wieczór wybrałem się na spektakl do Teatru Osterwy pod tytułem „Bóg”. Polecił mi ją znajomy mojej koleżanki, z którym rozmawiałem na temat teatru w naszym mieście. Wybór okazał się trafiony w 100% ale o tym później…
Sztuka ta jest nietypowa, bo zaczyna się od momentu pierwszego dzwonka. Z racji o wiele wcześniejszej rezerwacji udało mi się dostać skrajne miejsce w pierwszym rzędzie tuż przy korytarzu i wejściu na scenę. Moje zaciekawienie wzbudziła od początku „rezerwacja”, która znajdowała się obok mojego miejsca. Po chwili przyszedł mężczyzna w białym garniturze, powiedział „dzień dobry” i zajął miejsce obok. W tym czasie Jerzy Rogalski (Schizokrates) rysował linie na podłodze, a Wojciech Dobrowolski (Kretynik) udawał, że dopiero przygotowuje się do rozgrywania roli. Pytał publiczność „czy ktoś widział Jerzego?”, który na chwilę zniknął. Gdy kurtyna się podniosła sami aktorzy zapowiedzieli ogłoszenie o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych, gdyż bez tego nie można zacząć. Po chwili okazało się jednak, że rzecz się dzieje w starożytnych Atenach.
Sztuka ta jest zakręcona jak słoik ogórków. Woody Allen bawi się miejscem i czasem akcji, a całość jest połączona w niesamowicie labilny sposób. Schizokrates jest greckim pisarzem, który zastanawia się nad zakończeniem swojej sztuki. Pomocy udziela mu Kretynik, który jest jego aktorem. Schizokrates nie jest osadzony jedynie w naszych czasach. Antyczność „nie przeszkadza” mu w używaniu telefonu komórkowego i dzwonieniu na skargę do Allena. Nad całością sztuki pisanej niby przez Schizokratesa czuwa Suflerka (Halszka Lehman), która pilnuje poprawności dialogów. Pod wpływem pytań Kretynika z publiczności na scenę zostaje wyciągnięta Doris Levine (Marta Sroka). Kobieta o nieprzeciętnej urodzie w sukience mocno podkreślającej jej figurę. Pochodzi z Lubartowa i dzięki swojemu seksapilowi chcę w życiu „coś osiągnąć”.
Wdaje się we flirt z Kretynikiem po czym sama doprowadzi do wyłonienia się z publiczności dwóch kolejnych aktorów. Jednym z nich był Lorenzo Miller (Artur Kocięcki), który zajął miejsce obok mnie. Dalszego rozwoju akcji nie da się wizualizować za pomocą słów. Panuje totalny chaos, który ma na celu przenosić nas do Lublina i teraźniejszych wydarzeń z XXI wieku, aby za chwile znów osadzić akcję w starożytności. Allen sprytnie dyskredytuje pewne elementy bezpośrednio związane ze sztuką np. konieczność dziękowania sponsorom. Kapitalna rola Wojciecha Dobrowolskiego niezrównoważonego do końca Kretynika powodowała, że ręce same składały się do oklasków. Wojciech Rusin wcielił się w Chochoła, który wesołą piosenką bawił publiczność. Chochoł w starożytności? Why not?
Niesamowita elektryczna maszyna, turyści z Ameryki, Bóg zstępujący z nieba, kobieta z siekierą w plecach, którą wbili jej narkomani na Narutowicza… czego chcieć więcej w Atenach? Bohaterowie nie omieszkają zatańczyć pod „Kalinkę”, a także mogą bezpośrednio zwracać się do operatorów świateł z prośbą o podświetlenie. Pytanie „kto w tym całym galimatiasie jest prawdziwy”? Może publiczność, ale kto chciałby „płacić trzy dychy” za taki spektakl, który według Idiokratesa jest „zbiorem pedałów”. Komedia ta jest naszpikowana specyficznym Allenowskim humorem np. „Bycie tchórzem przyśpiesza podejmowanie decyzji”.
Woody Allen
P.S.
Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć jakie jest zakończenie tego zamętu to zapraszam do zakupu biletów na
Moim zdaniem jest to bardzo przyjemna sztuka ze świetna grą aktorską, ehh no cóż trzeba przyznać, że to norma w Osterwy